29 lipca 2019

Rozdział 6


8 grudnia, 2015

Sakura nie była pewna, czy dobrze zrobiła mówiąc Hotaru prawdę. Kobieta wysłuchała jej uważnie, nie przerywając ani razu. A potem jakby nigdy nic przytuliła ją, dając tym gestem jej tyle wsparcia, ile tylko mogła. Haruno miała nadzieję, że rozmowa pomoże, sprawi, że obawy się rozmyją. Ale nie zmieniło się nic. Wręcz przeciwnie — doszedł lęk, że wplątała Hotaru w coś, w co nie powinna.
Sakura po zakończeniu pracy miała iść na uczelnię, ale po raz pierwszy postanowiła opuścić zajęcia. Czuła się wyprana emocjonalnie i nie miała w sobie cienia chęci by siedzieć w gronie ludzi i udawać, że wszystko jest w porządku.
Wracając do domu złapała się myśli, że wciąż nie odnalazła swoich kluczy. Nadal nie mogła pojąć, gdzie je zawieruszyła; zawsze przecież miała je w torebce. A tu nagle zniknęły. Na szczęście Ino pracowała dziś w domu, więc Sakura nie odbiła się od drzwi.
— Odpuściłaś sobie zajęcia? — zapytała Yamanaka po wpuszczeniu Sakury do mieszkania.
— Nie czuję się dziś na siłach.
Ino stanęła w korytarzu i obserwowała Sakurę, jak zdejmuje buty, a następnie zakłada kapcie. Kiedy Haruno miała ją minąć zapytała:
— Co się wczoraj wydarzyło?
Sakura poczuła jak mięśnie jej się spinają. Nie zatrzymując się poszła do kuchni, gdzie wstawiła wodę w czajniku, z szafki nad zlewem wyciągnęła dwa kubki i postawiła na blacie. Czuła na sobie wyczekujące spojrzenie Ino. Wsypując liście herbaty Matcha Haruno nie mogła zapanować nad drżeniem dłoni.
— Spotkałam Sasuke — mruknęła. Odstawiła pojemnik z herbatą i wsparła się o blat. Odetchnęła głęboko. — To było przerażające.
Ino zbliżyła się i pogładziła ją po plecach.
— Zrobił ci coś? — zapytała z przejęciem.
Sakura pokręciła głową.
— Sama jego obecność mnie sparaliżowała.
Woda się zagotowała. Kiedy obie herbaty się parzyły, Sakura z Ino zasiadły przy małym stoliku pod ścianą.
— Naruto też jest w Osace — powiedziała Sakura, wpatrując się w swoje dłonie. — Nie wiem, czego oni tutaj szukają, ale mam wrażenie, że ich obecność to zły omen.
— Osaka to duża aglomeracja, ale może to był zwykły zbieg okoliczności? Wiem, że nie chcesz mieć już z nimi nic wspólnego i pragniesz odciąć się od przeszłości. Nie traktuj tych spotkań jakoś szczególnie. Raczej nie o ciebie im chodziło.
Ino była tak spokojna, że Sakura zaczynała jej tego zazdrościć. Też chciałaby mieć takie życie — beztroskie i nieskomplikowane, bez ciągłego oglądania się za siebie.
— Sasuke był poruszony tym spotkaniem — wyjaśniła Haruno. — Mówił, że mnie szukali. Boję się, że jak już wie, gdzie jestem, to nie odpuści.
— Myślisz, że wciąż cię kocha?
Sakura uniosła kącik ust. Sasuke Uchiha. Jej pierwsza prawdziwa miłość. Nie raz zastanawiała się, czy gdyby nie tamte zdarzenia to dziś nadal byliby razem? A może życie i tak rozdzieliłoby ich drogi? Ich związek nie był usłany różami.
Zdarzało jej się za nim tęsknić.
— Nie znasz go, jak coś sobie postawi za cel to łatwo nie odpuści. Jeśli pozostanie w Osace to dokopie się do prawdy.
Ino spojrzała w kierunku korytarza. Sakura dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że Keiji był w domu.
— Nie poszedł do szkoły? — zapytała z wyrzutem.
— Odwołali ostatnie lekcje, nauczycielka muzyki się nie zjawiła. A właśnie. — Ino wstała od stołu i poszła na korytarz. Sakura usłyszała jak otwiera i zamyka szufladę. Yamanaka wróciła z białą kopertą. — List do ciebie.
Sakura nie wyciągnęła dłoni po kopertę. Patrzyła się na nią podejrzliwie, jakby zaraz miało coś wstrętnego z niej wyskoczyć. Dopiero, kiedy Ino położyła list na stole, Sakura odważyła się go dotknąć. Przysunęła kopertę do siebie i ku rozczarowaniu nie zobaczyła nadawcy.
To nie był dobry znak.
— Myślisz, że to od Sasuke? — zapytała Ino, biorąc swój kubek z herbatą.
— Skąd miałby wiedzieć, gdzie mieszkam? Nie sądzę, by wczoraj mnie śledził.
Sakura schowała dłonie po stół i wpatrywała się z pismo na kopercie. Nie poznawała go. Nie podobało jej się to.
— Och, dajże spokój, panikujesz bez potrzeby! — Ino odstawiła kubek na stół i zręcznym ruchem zabrała kopertę. Sakura nie zdążyła zaprotestować, a koperta została rozdarta i Ino wyciągnęła złożoną kartkę. Bez zastanowienia rozprostowała ją i spojrzała na treść. Sakura zobaczyła jak na twarzy przyjaciółki maluje się konsternacja.
— To mamy zagadkę — skwitowała Yamanaka i odwróciła list w stronę Haruno. Kobieta zmarszczyła brwi przyglądając się rzędowi cyfr. Wzięła kartkę do ręki.
— Współrzędne?
Ino skrzyżowała dłonie pod biustem.
— Chcesz to sprawdzić? 
Instynkt podpowiadał Sakurze, że to nie był najlepszy pomysł. Podskórnie czuła, że to jakaś pułapka.
— Nie. Wywal to.
Ino zabrała list i jeszcze raz mu się przyjrzała.
— Jesteś pewna?
— Oczywiście! Nie będę ryzykować!
Yamanaka wzruszyła ramionami, zmięła kartkę i wyrzuciła do kosza. Sakura odetchnęła. Czuła, że mięśnie ma napięte jak postronki. Ostatnia doba była dla niej jednym wielkim stresem, musiała znaleźć ujście dla emocji.
— Zróbmy sobie jakiś seans, co? Znajdź najgłupsze filmy i zalegnijmy na kanapie z piwem i popcornem.
Ino przyjęła ten pomysł z szerokim uśmiechem.
— Czasem potrafisz powiedzieć coś z sensem, wielkie czoło.
— Nigdy ci się to nie znudzi?
— Przenigdy.
Sakura posłała Ino niewymuszony uśmiech i postanowiła wziąć na dobry początek drugiej połowy dnia relaksującą, aromatyczną kąpiel.
Kiedy po wstępnym myciu była już w wannie, a aromat lawendy wypełniał niewielką przestrzeń Sakura poczuła się senna. Powieki same zaczęły jej opadać, a ciało się rozluźniać. Gdzieś na ostatnim pograniczu świadomości usłyszała jeszcze trzaśnięcie drzwiami i umysł ogarnęła niezmącona cisza.

***

Ino nie wiedziała czy dobrze postępuje. Ale jej ciekawska natura była zbyt nieposkromiona, żeby odpuszczać.
Kiedy tylko Sakura zniknęła w łazience, Ino wyciągnęła kartkę ze śmietnika i poszła do sypialni. Odpaliła laptopa i niecierpliwe stukała opiłowanymi paznokciami o blat biurka. Nie minęło pół minuty i włączyła przeglądarkę, znalazła stronę z wyszukiwaniem lokalizacji po współrzędnych i zaczęła przepisywać cyfry.
Z szybko bijącym sercem wcisnęła enter. System przemielił dane i oczom Ino ukazała się Osaka z zaznaczonym na czerwono punktem. Przybliżyła widok mapy. Przeczytała nazwę lokalizacji. To było zaledwie kilkanaście kilometrów od nich! Samochodem pokonałaby drogę w mniej niż dwadzieścia minut.
Uśmiechnęła się po nosem, ale zaraz ogarnęło ją wahanie. Sakura nie bez powodu się bała. Nauczona przez życie unikała wszystkiego, co mogło stanowić zagrożenie. A ten list to była jawna prowokacja.
Ale czy mogło coś jej się stać w publicznym miejscu? W parku bywało sporo ludzi, a mieli środek dnia. Może tu nie było żadnego zagrożenia?
Ino wpatrywała się w ekran monitora, bijąc się z myślami, kiedy zadzwoniła jej komórka. Zerknęła na ekran, zobaczyła, że dzwoni Kiba i odrzuciła połączenie.
Jeszcze raz zerknęła na monitor komputera i postanowiła. Tam nie mogło jej się nic stać. Pojedzie i się rozejrzy, nic więcej.
Nim wyszła z mieszkania zajrzała jeszcze do Keijiego, ale chłopak, zwrócony plecami do drzwi, był tak pochłonięty graniem na konsoli, że nawet nie dostrzegł jej obecności.
Ino zabrała z komody w korytarzu klucze od samochodu, wskoczyła w kozaki i grubą, puchową kurtkę i pospiesznie opuściła mieszkanie, niechcący trzaskając drzwiami.
Na szczęście nie były to jeszcze godziny szczytu i zdołała uniknąć korków. Wprawdzie na jednym ze skrzyżowań miała miejsce stłuczka i przez to droga jej się wydłużyła, ale po trzydziestu minutach była u celu. Zaparkowała na jednym z wolnych miejsc przy muzeum historii i popatrzyła na widok rozpościerający się po drugiej stronie ulicy. Szpaler nagich drzew ukrywał park, który był jej celem. Pomiędzy przejeżdżającymi samochodami zobaczyła, że po dziedzińcu nie kręciło się zbyt wielu ludzi.
Pogoda nie sprzyjała spacerom.
Ino ponownie naszły wątpliwości; szybko je uciszyła. Nic jej nie groziło. Ale na wszelki wypadek wyciągnęła ze schowka gaz pieprzowy.
Przeszła na drugą stronę ulicy, poszła wzdłuż chodnika, szukając wzrokiem pomnika Kyoikuto*, a kiedy dostrzegła jego zarys pomiędzy nagimi gałęziami drzew zeszła po kamiennych stopniach na betonową ścieżkę. Przystanęła. Po parku Kyoikuto spacerowały pojedyncze osoby, żadna nie wydawała się podejrzana.
Ino zeszła po kolejnych stopniach i podeszła do ławki umieszonej pomiędzy drzewami wiśni. Utkwiła wzrok w kwadratowym pustym placu zasypanym śniegiem.
Miejsce było bardziej opustoszałe niż by tego chciała, ale nic nie wzbudzało w niej niepokoju. Po drugiej stronie placu za drzewami miłorzębu dwuklapowego widziała zarys kamiennej fosy zamku Osaka, kilkoro ludzi robiło sobie właśnie zdjęcie na jej tle.
Miała czegoś poszukać? A może ktoś czekał na przyjście Sakury?
Ino zaczęła iść przez plac rozglądając się na boki. Sunęła wzrokiem po ławkach wyciosanych z kamienia, potem po drzewach okalających plac. Naszła ją myśl, że może powinna zajrzeć do śmietników, ale pokręciła głową. Nie zamierzała się wydurniać.
Poirytowana stanęła na środku placu i omiotła wzrokiem okolicę. Czyżby przyjechała na darmo?
Yamanaka utkwiła spojrzenie w pomniku. Patrzyła na jego kamienne jasne ściany, póki kruk nie przemknął koło niej. Czarne ptaszysko wylądowało na białym, metalowym ogrodzeniu i spojrzało w jej stronę.
Wtedy to dostrzegła. Niepozorny czerwony woreczek zawieszony na płocie. Serce zabiło jej mocniej. Popatrzyła na boki — nikt jej się nie przyglądał. Ruszyła w stronę pomnika. Najpierw niespiesznie, ale im bliżej była tym mocniej ją coś ciągnęło. Schody pokonała już susami.
Wzięła woreczek w dłonie i poczuła coś twardego. Poruszyła zawartością. Usłyszała znajomy metalowy odgłos. Otworzyła i sięgnęła do środka. Dotknęła palcami zimnego metalu i bez wahania wyciągnęła zawartość.
Poczuła jak żołądek kurczy jej się do rozmiaru orzecha włoskiego, kiedy zobaczyła mały różowy brelok w kształcie puchowej kulki doczepiony do kluczy.
Kluczy należących do Sakury.

*Pomnik Kyoikuto – pomnik zbudowany w 1936 roku ku pamięci nauczycieli i dzieci, których zabił tajfun Muroto w 1934 roku.



21 lipca 2019

Rozdział 5


7 Luty, 1993

Nie lubił zimy. Ani śniegu, ani mrozu, który spowijał kraj. Irytowały go koślawe bałwany w parkach, koledzy rzucający w niego śnieżkami po lekcjach i lód czający się pod śniegiem.
Zima była jego znienawidzoną porą roku.
Dziś też padał śnieg. Tak jak wczoraj. I przedwczoraj. Biały puch pokrywał już cały cmentarz, a grób, przed którym stał ledwo rysował się na jednolitym tle.
W tym roku też przyszedł sam. Próbował namówić matkę, ale ta w alkoholowym amoku tylko bełkotała piąte przez dziesiąte, a potem otworzyła kolejne tanie piwo, walnęła się przed telewizorem i odłączyła od świata.
Tyle miał z tej suki.
Samo myślenie o niej spowodowało, że krew znów zaczęła mu wrzeć. Gniew na nowo łaskotał wnętrzności, a w głowie pojawiały się myśli, które próbował nieustannie odrzucać. Ale za każdym razem wracały jeszcze silniejsze. Kształtowały się w konkretne barbarzyńskie obrazy, które potem pozostawały gdzieś z tyłu głowy.
Jakim cudem ta prostaczka mogła być jego matką?
Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów skradzionych matce. Zauważył, że drżą mu ręce. Odetchnął, wysupłał papierosa i wetknął między zmarznięte wargi. Kiedy pierwsza dawka nikotyny wypełniła płuca, ciało zaczęło się uspokajać. Myśli znów skryły się w zakamarkach jego umysłu. Chwilowo był wolny.
Czy tkwił w nim jakiś pierwiastek zła, który próbował się wydostać?  Jeśli tak — co powinien był z tym zrobić?
Popatrzył na grób, który z każdą minutą znikał coraz bardziej pod bielą.
— Co się ze mną dzieje, bracie? — mruknął.
Zimno było zbyt nieprzyjemne, więc po dopaleniu papierosa i złożeniu ostatniej modlitwy opuścił cmentarz.
Nie był pewien, dokąd iść. Dom odpadał, nie chciał oddychać nawet tym samym powietrzem, co ta zjełczała baba. Kumple byli w szkole. Forsy też nie miał zbyt wiele. Chociaż z tym mógł coś jeszcze zrobić. Ale to oznaczało, że musiał zahaczyć o dom.
Mieszkali w bloku, blisko cmentarza — wystarczyło pokonać dwie przecznice.
Matka spała na kanapie, a w pokoju roznosił się kwaśny zapach nieprzetrawionego alkoholu. Rozejrzał się w poszukiwaniu torebki — stała na komodzie, obok pustej butelki sake.
Telewizor grał głośno, właśnie leciał jakiś teleturniej, a matka wyglądała, jakby nawet odgłos spadającej bomby miał jej nie obudzić, więc się nie przejmował skradaniem.
Portfel był pierwszą rzeczą, na którą się natknął. Z uśmiechem wyciągnął dwa tysiące jenów i wsunął do kieszeni kurtki. Potem zajrzał do torebki i dostrzegł biały kształt. Złożona kartka była naderwana i pomięta, ale tekst pozostał czytelny.
Prawie się przewrócił, czytając list. Oparł się o komodę, próbując przetrawić treść, która pojedynczymi zdaniami kłuła go w ciało.
A potem wszystko stało się oczywiste. Gniew znów przetoczył mu się przez żyły, ukryte w pamięci obrazy zaczęły ożywać. Jego umysł spowiły zimne macki. Pierwiastek zła się wybudził. I tym razem nie zamierzał kłaść go spać. 
Chwycił za pustą butelkę. Rozbił ją o kant komody. Matka spała dalej. Prowadzący z teleturnieju śmiał się, wtórowała mu publiczność. Matka nie krzyczała. Może nawet niewiele zdążyła poczuć.
Ale on poczuł wszystko. Jej lepką krew na rękach i pasję, kiedy ostre krawędzie szkła ginęły w miękkim brzuchu. A kiedy ciało matki było już bezwładne, ogarnęło go też uczucie, na które tak długo czekał.
Prowadzący w teleturnieju coś mówił, usłyszał oklaski widowni. Zmrużył oczy i sięgnął po pilota. Wyłączył telewizor.
Kojąca cisza wypełniła mieszkanie. I jego umysł. Przymknął oczy i odetchnął głęboko.
Tak, zdecydowanie czuł się zaspokojony.

Od autorki: Zanim ktoś mi zacznie narzekać, dlaczego ten rozdział taki króciutki, to mówię — taki miał być. Mam nadzieję, że obudził waszą ciekawość. ;)
Widzimy się w sierpniu!
 

01 lipca 2019

Rozdział 4

 8 grudnia, 2015

Pierwszą kawę tego dnia wypił o trzeciej w nocy, siedząc w samochodzie nieopodal wysypiska śmieci, gdzie znaleziono denata. Chwilę później żałował, że to zrobił — widok zwłok prawie wykręcił mu żołądek. Na drugą kawę połasił się o piątej rano na komendzie. Też nie był to najlepszy pomysł, bo lura z automatu nigdy nie mogłaby dorównać parzonej prosto z ekspresu. Ale wypił, bo coś go na nogach musiało trzymać.
Teraz zbliżała się dziewiąta rano, Itachi był już po trzeciej kawie, bagietce z pasztetem z makreli i nieprzespanej nocy. Pod powiekami czuł uciążliwy piasek a głowa sama mu opadała. Mimo to siedział w biurze, wpatrywał się tępo w zdjęcia z drugiego miejsca zbrodni i wraz z Kakashim, drzemiącym przy swoim biurku, czekali na przyjście szefa wydziału kryminalnego. Itachi obiecał sobie, że chociażby ziemia miała się pod nim rozstąpić to po zebraniu jedzie prosto do domu i do ciepłego łóżka. Trupy mogły kilka godzin zaczekać.
Po korytarzu rozniosły się ciężkie kroki. Uchiha mimowolnie się wyprostował, chociaż w żaden sposób nie mógł zamaskować zmęczenia na twarzy. Szybko zebrał porozrzucane papiery w zgrabną kupkę, a jak spojrzał w stronę Kakashiego zobaczył, że ten już nie śpi. Podnieśli się ociężale z foteli i stanęli na baczność. 
Wraz z wejściem Ibikiego Morino wtargnęła do gabinetu woń wody kolońskiej i uczucie ciężkiej atmosfery. Mężczyzna wysoki na metr dziewięćdziesiąt o zwalistej sylwetce zabierał tyle przestrzeni, że gabinet zrobił się ciasny i duszny w ułamku sekundy.
Ibiki omiótł ich krótkim, ponurym spojrzeniem i stanął w lekkim rozkroku pomiędzy biurkami, podpierając ręce na biodrach. Machnął ręką, dając zezwolenie a spoczynek. Itachi chętnie z powrotem opadł na fotel. Kakashi pozostał w pozycji stojącej.
— Dawajcie — rzucił Morino.
Itachi wziął w rękę kartkę, na której zdążył zanotować najważniejsze spostrzeżenia, zerknął na tablicę za plecami Morino z przypiętymi do niej fotografiami ofiar, odchrząknął i zaczął wyłuszczać sprawę.
— Dwa morderstwa. Pierwsze: kobieta, Rosjanka, zabita we własnym domu, oprawca pozbawił ją skóry twarzy oraz oczu. Zginęła przez podcięcie tętnicy szyjnej. Druga ofiara to również kobieta, nieznana tożsamość, lekarz sądowy jednak potwierdził, że ofiara także była rasy kaukaskiej. To samo modus operandi — zabicie przez podcięcie tętnicy szyjnej, pozbawienie skóry twarzy, ale tym razem morderca nie zabrał oczu, tylko język. Łatwo wywnioskować, że mamy do czynienia z tym samym sprawcą.
— Obie ofiary zginęły w podobnym czasie? — dopytał Ibiki.
— Nie. Ta z wysypiska była pierwsza — powiedział Kakashi. — Jej ciało miało już pierwsze oznaki rozkładu, w dodatku dopadły do niego szczury i ptaszyska. Tsunade dokładniej określi czas po sekcji, ale jeśli mamy mówić o widełkach to śmierć nastąpiła około trzech, czterech dni temu.
— Czy wysypisko było miejscem zbrodni?
— No właśnie nie. Ciało ofiary zostało tam porzucone.
Ibiki obejrzał się za siebie i utkwił wzrok w makabrycznych zdjęciach ofiar. Na jego twarzy nie było cienia zniesmaczenia.
— Podsumowując, mamy dwie martwe gaijin.* To jest już jakiś punkt zaczepienia. Ile obcokrajowców mieszka w Osace?
— Niewiele. Statystyki mówią o dwóch procentach — westchnął Itachi. — Jeżeli morderstwa mają związek z pochodzeniem ofiar, to nie sądzę, by miało się skończyć na tych dwóch kobietach.
— Misjonarz? — Ibiki popatrzył uważnie na Uchihę. — Myślisz, że chce wyplewić tę hołotę?
Itachi uniósł brew, ale nie skomentował tego. Rzucił tylko ukradkowe spojrzenie na Kakashiego, który patrzył teraz na zdjęcia ofiar.
— Jeżeli tak — podjął Itachi — to musimy się sprężać, inaczej nasza prefektura niedługo może stać się mięsem dla telewizji.
Morino złapał się za grzbiet nosa i westchnął ciężko.
— Dowiedźcie się, kim była pierwsza ofiara, znajdźcie miejsce zbrodni i sprawdźcie, czy w przeszłości nie było już podobnych incydentów. Raportujcie mi wszystko. A dziś wieczorem zorganizujemy konferencję z resztą waszej jednostki. Będzie trzeba ustalić dalsze działania. Wszystko jasne?
— Tak jest — powiedzieli jednocześnie.
Morino skierował się do wyjścia. Itachi podniósł się z siedzenia, kiedy szef się odezwał:
— Za piętnaście minut widzę cię w moim gabinecie, Uchiha.
Spotkanie zostało zakończone trzaśnięciem drzwiami.

***

Dziś była wyjątkowo wcześniej w cukierni. Pracę miała rozpocząć dopiero o dziesiątej, ale nie potrafiła usiedzieć w domu. Nieoczekiwane spotkanie Sasuke tak wytrąciło ją z równowagi, że prawie nie spała. Po domu krążyła jak duch, nie wiedząc, za co się zabrać. Była tak rozkojarzona, że zapomniała nawet, że syn miał na ósmą do szkoły. Ledwo zdążył na czas.
— Sakura? — usłyszała zmartwiony głos Hotaru. Poczuła jej dłoń na swoim przedramieniu. — Odłóż ten nóż.
Sakura zamrugała, mając wrażenie, jakby dopiero odzyskała świadomość. Popatrzyła na blat, przy którym stała. W prawej dłoni trzymała nóż do krojenia ciasta, ale zamiast wypieku pod ostrzem noża leżała pusta deska. 
Rozejrzała się po kuchni. Kiedy ona tu w ogóle weszła?
— Sakura, napij się kawy. Marnie dziś wyglądasz.
Haruno odłożyła nóż, skinęła tylko głową i podeszła do ekspresu. Ruchy miała machinalne, czuła się, jakby ledwo dziś panowała nad swoim ciałem. Nawet oddychanie wydawało się trudne.
— Wyjdę na chwilę na zewnątrz, muszę się przewietrzyć — mruknęła, nie przejmując się przygotowaną kawą. Zostawiła fartuch na krześle i opuściła kuchnię.
Dziś było nieco cieplej, ale zimno i tak ukłuło Sakurę w policzki. Skrzyżowała ręce pod biustem i oparła się plecami o ścianę budynku. Odetchnęła mroźnym powietrzem.
Trzeba było się jakoś pozbierać. To, że Sasuke nagle pojawił się kolejny raz w jej życiu nie musiało przecież oznaczać zbliżającej się katastrofy. Ale z pewnością oznaczało zmiany. Nie trzeba było być Sherlockiem, żeby to wiedzieć.
Szukaliśmy cię.
I znaleźli. Czy to oznaczało, że musiała uciekać? Bo skoro Sasuke ją odnalazł, to istniała spora szansa, że on też ją znajdzie…
A może to był znak? Może los próbował jej powiedzieć, że już wystarczy ukrywania się?
Spędziła tutaj siedem lat. Znalazła przyjaciółkę, która była jedną z czterech osób znającą prawdę. Zaczęła studia i rozpoczęła nowe życie. Zdążyła przywyknąć i uczucie strachu przed przeszłością zostało uśpione. Ale pojawili się Naruto i Sasuke. I strach się obudził. Drapał jej jaźń, rozdzierał na nowo duszę. Znów stała się jego więźniem.
Czy ucieczka była rozwiązaniem?
Pomyślała o Keijim. Jej syn żył w nieświadomości, Osakę traktował, jako swoje miejsce na Ziemi. Tu miał przyjaciół, z tym miastem wiązało się całe jego dotychczasowe życie. Nie mogła mu tego odebrać! Ale czy był inny sposób na uchronienie go? Co miała robić?!
Hotaru Murase wyszła do niej z kubkiem kawy i wcisnęła jej go w dłonie.
— Wracaj dziecko do środka, jeszcze mi się przeziębisz — powiedziała, gładząc ją po plecach. Sakura spoglądała na jej pomarszczoną twarz, myśląc czy może prosić boga o jeszcze trochę szczęścia w swoim życiu. Nie chciała rozstawać się z ludźmi, którzy nadali mu jakiś kształt. A tym bardziej bez słowa wyjaśnienia.
— Hotaru-san…
— Hm?
— Potrzebuję się z czegoś zwierzyć. Wysłuchasz mnie?
Twarz Murase rozświetlił ciepły uśmiech.
— Oczywiście. Ale chodź już, bo naprawdę mi się przeziębisz!

***

Gabinet Ibikiego mieścił się piętro wyżej i był jednym z obszerniejszych pokoi na ich komendzie, a mimo to, za każdym razem miało się wrażenie, że brakuje w nim przestrzeni.
Jedne regały zapełnione książkami o historii ich kraju, psychoanalizie, czy tajskim boksie. Inne półki uginały się pod ciężarem czarnych, opasłych segregatorów. Biurko Morino zajmowało centralną część pokoju i tonęło w papierach. Gdzieś w rogu pokoju chował się wielki figowiec benjamiński, którego liście przesłaniały już część okna. Na prostokątnym stoliku pod ścianą stał zaś elektryczny czajnik, który właśnie podgrzewał wodę, a Ibiki stał nad nim i patrzył się uparcie, jakby samym wzrokiem chciał przyspieszyć proces gotowania. Itachi nie miał śmiałości, żeby odezwać się pierwszym. Stał naprzeciw biurka, z rękoma założonymi za plecy, czekając. I walcząc ze snem. Zamrugał oczami, bo piekły coraz bardziej, do tego doszedł ból głowy.
Woda się zagotowała, Ibiki zalał nią liście zielonej herbaty i zostawił do zaparzenia. Jego wzrok spoczął na Itachim.
— Powiedz mi, co ci mówiłem?
Uchiha przełknął ślinę.
— Nie rozumiem. Zrobiłem coś nie tak?
— Nie udawaj głupca! — huknął Morino, podchodząc bliżej. Itachi ani drgnął. — Myślisz, że nie wiem, co się kręci za moimi plecami?! Powiedziałem ci, że ten temat to zamknięty rozdział, do cholery! ZAMKNIĘTY! Nie rozumiesz znaczenia tego słowa?!
Itachi skupił wzrok na figowcu. Wziął głęboki wdech.
— Nie mogę odpuścić — powiedział.
— Słucham?
— Nie odpuszczę.
Morino otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Palcem wskazującym dźgnął Itachiego w klatkę piersiową, zaciskając nerwowo szczękę.
— Dlaczego musisz być tak uparty, co? — wysyczał. — Nic dobrego z tego nie wyniknie.
— Myli się pan.
Itachi po raz pierwszy spojrzał szefowi w oczy. Atmosfera zgęstniała i miało się wrażenie, że cały tlen uleciał z pokoju.
— Dopadnę tego skurwiela, co zabił moją żonę. Czy to się panu podoba, czy nie — warknął Uchiha.
Morino westchnął, a napięcie zeszło z jego ramion. Pokręcił głową.
— Ale pamiętaj, ostrzegałem cię. Czasem lepiej nie ruszać przeszłości, Itachi. Niech jej duchy pozostaną uśpione.
— Dla mnie to wciąż jest teraźniejszość. Przeszłością stanie się, kiedy śmierć mojej żony doczeka się sprawiedliwości.
Itachi miał świadomość, że balansuje na cienkiej linie. Jego szef mógł go zawiesić w służbie — zabrać mu legitymację i odsunąć od pracy. Wystarczyło pójść do odpowiedniej osoby i powiedzieć kilka słów. Nikt by nawet tego nie zweryfikował. Mógł w łatwy sposób przerwać jego próby walki, ale zamiast tego stali w gabinecie i kłócili się. Itachi wolał nie zastanawiać się, z czego to wynikało.
— Wynocha — warknął Ibiki.
Itachi rozluźnił się dopiero, kiedy opuścił gabinet i zamknął za sobą drzwi. Oparł się o ścianę i rozmasował kark.
— W porządku?
Kakashi stał w korytarzu, podrzucając w prawej dłoni kluczyki od samochodu. Przez lewą miał przewieszoną kurtkę Uchihy. 
— Dowiedział się, że ciągle grzebię w tamtej sprawie.
— To raczej było do przewidzenia. Jakoś bardzo się z tym nie kryłeś.
Itachi machnął tylko ręką. Miał dosyć dyskusji, z których nic nie wynikało. Jego mózg ledwo już cokolwiek rejestrował, nawet mróz panujący na dworze nie wydał się Itachiemu tak straszny, mimo że nie ubrał kurtki.
Wsiedli do białej toyoty Kakashiego. Droga powrotna minęła im w ciszy. Kiedy Hatake zaparkował pod blokiem, Itachi czuł się tak ociężały, jakby ktoś zawiesił mu na ramionach gruby łańcuch.
Uchiha spojrzał na elektroniczny zegar w samochodzie. Kilka minut po dziesiątej.
— Daj mi czas do trzynastej, dobra?
— Dla mnie możesz i do siedemnastej mieć wolne. Jakby Morino się czepiał zawsze mogę powiedzieć, że jesteś w terenie.
W takich chwilach Itachi nie mógł być bardziej wdzięczny losowi za to, że miał Kakashiego.
— Niedługo się odezwę.
Kakashi odjechał, a Itachi pozostał na zaśnieżonym chodniku, spoglądając na tył samochodu. Kiedy toyota zniknęła za zakrętem, sięgnął po klucze od mieszkania. Kierując się do klatki schodowej dostrzegł kątem oka ruch po prawej stronie. Spojrzał w tamtym kierunku, ale chodnik był pusty. Tylko śnieg tańczył na wietrze.
Uchiha rozejrzał się. Nikogo.
Pokręcił głową, mając ochotę palnąć się w łeb. Zmęczenie robiło swoje. Na szczęście sen był już na wyciągnięcie ręki. 
Może znów spotka się z Izumi?


 Od autorki: Po ponad dwóch miesiącach jest nowy rozdział. Bardzo przepraszam was za tę zwłokę. Instynkt mi ciążył i póki go nie zakończyłam, to nie potrafiłam ruszyć z niczym innym. :x Chciałabym jeszcze w lipcu opublikować piąty rozdział, mam nadzieję, że nic nie pokrzyżuje moich planów.
Jak wrażenia po rozdziale? :)