7 Luty, 1993
Nie lubił zimy. Ani śniegu, ani mrozu, który spowijał kraj.
Irytowały go koślawe bałwany w parkach, koledzy rzucający w niego śnieżkami po
lekcjach i lód czający się pod śniegiem.
Zima była jego znienawidzoną porą roku.
Dziś też padał śnieg. Tak jak wczoraj. I przedwczoraj. Biały
puch pokrywał już cały cmentarz, a grób, przed którym stał ledwo rysował się na
jednolitym tle.
W tym roku też przyszedł sam. Próbował namówić matkę, ale ta
w alkoholowym amoku tylko bełkotała piąte przez dziesiąte, a potem otworzyła
kolejne tanie piwo, walnęła się przed telewizorem i odłączyła od świata.
Tyle miał z tej suki.
Samo myślenie o niej spowodowało, że krew znów zaczęła mu
wrzeć. Gniew na nowo łaskotał wnętrzności, a w głowie pojawiały się myśli,
które próbował nieustannie odrzucać. Ale za każdym razem wracały jeszcze
silniejsze. Kształtowały się w konkretne barbarzyńskie obrazy, które potem
pozostawały gdzieś z tyłu głowy.
Jakim cudem ta prostaczka mogła być jego matką?
Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów skradzionych
matce. Zauważył, że drżą mu ręce. Odetchnął, wysupłał papierosa i wetknął
między zmarznięte wargi. Kiedy pierwsza dawka nikotyny wypełniła płuca, ciało
zaczęło się uspokajać. Myśli znów skryły się w zakamarkach jego umysłu.
Chwilowo był wolny.
Czy tkwił w nim jakiś pierwiastek zła, który próbował się
wydostać? Jeśli tak — co powinien był z
tym zrobić?
Popatrzył na grób, który z każdą minutą znikał coraz
bardziej pod bielą.
— Co się ze mną dzieje, bracie? — mruknął.
Zimno było zbyt nieprzyjemne, więc po dopaleniu papierosa i
złożeniu ostatniej modlitwy opuścił cmentarz.
Nie był pewien, dokąd iść. Dom odpadał, nie chciał oddychać
nawet tym samym powietrzem, co ta zjełczała baba. Kumple byli w szkole. Forsy
też nie miał zbyt wiele. Chociaż z tym mógł coś jeszcze zrobić. Ale to
oznaczało, że musiał zahaczyć o dom.
Mieszkali w bloku, blisko cmentarza — wystarczyło pokonać
dwie przecznice.
Matka spała na kanapie, a w pokoju roznosił się kwaśny
zapach nieprzetrawionego alkoholu. Rozejrzał się w poszukiwaniu torebki — stała
na komodzie, obok pustej butelki sake.
Telewizor grał głośno, właśnie leciał jakiś teleturniej, a
matka wyglądała, jakby nawet odgłos spadającej bomby miał jej nie obudzić, więc
się nie przejmował skradaniem.
Portfel był pierwszą rzeczą, na którą się natknął. Z
uśmiechem wyciągnął dwa tysiące jenów i wsunął do kieszeni kurtki. Potem
zajrzał do torebki i dostrzegł biały kształt. Złożona kartka była naderwana i
pomięta, ale tekst pozostał czytelny.
Prawie się przewrócił, czytając list. Oparł się o komodę,
próbując przetrawić treść, która pojedynczymi zdaniami kłuła go w ciało.
A potem wszystko stało się oczywiste. Gniew znów przetoczył
mu się przez żyły, ukryte w pamięci obrazy zaczęły ożywać. Jego umysł spowiły
zimne macki. Pierwiastek zła się wybudził. I tym razem nie zamierzał kłaść go
spać.
Chwycił za pustą butelkę. Rozbił ją o kant komody. Matka
spała dalej. Prowadzący z teleturnieju śmiał się, wtórowała mu publiczność.
Matka nie krzyczała. Może nawet niewiele zdążyła poczuć.
Ale on poczuł wszystko. Jej lepką krew na rękach i pasję,
kiedy ostre krawędzie szkła ginęły w miękkim brzuchu. A kiedy ciało matki było
już bezwładne, ogarnęło go też uczucie, na które tak długo czekał.
Prowadzący w teleturnieju coś mówił, usłyszał oklaski
widowni. Zmrużył oczy i sięgnął po pilota. Wyłączył telewizor.
Kojąca cisza wypełniła mieszkanie. I jego umysł. Przymknął
oczy i odetchnął głęboko.
Tak, zdecydowanie czuł się zaspokojony.
Od autorki: Zanim ktoś mi zacznie narzekać,
dlaczego ten rozdział taki króciutki, to mówię — taki miał być. Mam nadzieję,
że obudził waszą ciekawość. ;)
Widzimy się w sierpniu!
No ej!
OdpowiedzUsuńZdarzało mi się pisać i rozdziały krótkie (po ok. 2000 wyrazów) i długie (rekordzista ma 14804 wyrazów), ale to... ile to właściwie ma? Ja bym tego nie nazwała pełnoprawnym rozdziałem, raczej jakimś przerywnikiem pomiędzy :-)
Nie mam żadnego pomysłu, co mogło być na tajemniczej kartce. Pewnie na więcej szczegółów przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać. Jak na razie poruszyłaś bardzo wiele wątków, a bardzo niewiele zdradziłaś, tworząc taką aurę tajemniczości wokół tego wszystkiego :-)
Tak na koniec jeszcze jeden szczególik. Nie jestem od poprawiania błędów, sama ciągle je robię, ale są rzeczy na które jestem wyczulona i to jedna z nich. Otóż: 7 lutego, a nie 7 luty.
Pozdrawiam!
Zacznę od końca - wiem, że datę źle wpisałam, ale jakoś zapomniałam to poprawić. xD
UsuńJeśli chodzi o długość rozdziału - dla mnie rozdział nie ma mieć określonej liczby wrazów, żeby móc rozdziałem go nazwać. Wiem, że to blogosfera, ale cytałam masę książek, w których niektóre rozdziały miały też ledwo 1,5 strony. :P Więc, no... :D
A wątki będą się stopniowo rozwiązywać, już nie długo. :D