21 lipca 2019

Rozdział 5


7 Luty, 1993

Nie lubił zimy. Ani śniegu, ani mrozu, który spowijał kraj. Irytowały go koślawe bałwany w parkach, koledzy rzucający w niego śnieżkami po lekcjach i lód czający się pod śniegiem.
Zima była jego znienawidzoną porą roku.
Dziś też padał śnieg. Tak jak wczoraj. I przedwczoraj. Biały puch pokrywał już cały cmentarz, a grób, przed którym stał ledwo rysował się na jednolitym tle.
W tym roku też przyszedł sam. Próbował namówić matkę, ale ta w alkoholowym amoku tylko bełkotała piąte przez dziesiąte, a potem otworzyła kolejne tanie piwo, walnęła się przed telewizorem i odłączyła od świata.
Tyle miał z tej suki.
Samo myślenie o niej spowodowało, że krew znów zaczęła mu wrzeć. Gniew na nowo łaskotał wnętrzności, a w głowie pojawiały się myśli, które próbował nieustannie odrzucać. Ale za każdym razem wracały jeszcze silniejsze. Kształtowały się w konkretne barbarzyńskie obrazy, które potem pozostawały gdzieś z tyłu głowy.
Jakim cudem ta prostaczka mogła być jego matką?
Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów skradzionych matce. Zauważył, że drżą mu ręce. Odetchnął, wysupłał papierosa i wetknął między zmarznięte wargi. Kiedy pierwsza dawka nikotyny wypełniła płuca, ciało zaczęło się uspokajać. Myśli znów skryły się w zakamarkach jego umysłu. Chwilowo był wolny.
Czy tkwił w nim jakiś pierwiastek zła, który próbował się wydostać?  Jeśli tak — co powinien był z tym zrobić?
Popatrzył na grób, który z każdą minutą znikał coraz bardziej pod bielą.
— Co się ze mną dzieje, bracie? — mruknął.
Zimno było zbyt nieprzyjemne, więc po dopaleniu papierosa i złożeniu ostatniej modlitwy opuścił cmentarz.
Nie był pewien, dokąd iść. Dom odpadał, nie chciał oddychać nawet tym samym powietrzem, co ta zjełczała baba. Kumple byli w szkole. Forsy też nie miał zbyt wiele. Chociaż z tym mógł coś jeszcze zrobić. Ale to oznaczało, że musiał zahaczyć o dom.
Mieszkali w bloku, blisko cmentarza — wystarczyło pokonać dwie przecznice.
Matka spała na kanapie, a w pokoju roznosił się kwaśny zapach nieprzetrawionego alkoholu. Rozejrzał się w poszukiwaniu torebki — stała na komodzie, obok pustej butelki sake.
Telewizor grał głośno, właśnie leciał jakiś teleturniej, a matka wyglądała, jakby nawet odgłos spadającej bomby miał jej nie obudzić, więc się nie przejmował skradaniem.
Portfel był pierwszą rzeczą, na którą się natknął. Z uśmiechem wyciągnął dwa tysiące jenów i wsunął do kieszeni kurtki. Potem zajrzał do torebki i dostrzegł biały kształt. Złożona kartka była naderwana i pomięta, ale tekst pozostał czytelny.
Prawie się przewrócił, czytając list. Oparł się o komodę, próbując przetrawić treść, która pojedynczymi zdaniami kłuła go w ciało.
A potem wszystko stało się oczywiste. Gniew znów przetoczył mu się przez żyły, ukryte w pamięci obrazy zaczęły ożywać. Jego umysł spowiły zimne macki. Pierwiastek zła się wybudził. I tym razem nie zamierzał kłaść go spać. 
Chwycił za pustą butelkę. Rozbił ją o kant komody. Matka spała dalej. Prowadzący z teleturnieju śmiał się, wtórowała mu publiczność. Matka nie krzyczała. Może nawet niewiele zdążyła poczuć.
Ale on poczuł wszystko. Jej lepką krew na rękach i pasję, kiedy ostre krawędzie szkła ginęły w miękkim brzuchu. A kiedy ciało matki było już bezwładne, ogarnęło go też uczucie, na które tak długo czekał.
Prowadzący w teleturnieju coś mówił, usłyszał oklaski widowni. Zmrużył oczy i sięgnął po pilota. Wyłączył telewizor.
Kojąca cisza wypełniła mieszkanie. I jego umysł. Przymknął oczy i odetchnął głęboko.
Tak, zdecydowanie czuł się zaspokojony.

Od autorki: Zanim ktoś mi zacznie narzekać, dlaczego ten rozdział taki króciutki, to mówię — taki miał być. Mam nadzieję, że obudził waszą ciekawość. ;)
Widzimy się w sierpniu!
 

2 komentarze:

  1. No ej!
    Zdarzało mi się pisać i rozdziały krótkie (po ok. 2000 wyrazów) i długie (rekordzista ma 14804 wyrazów), ale to... ile to właściwie ma? Ja bym tego nie nazwała pełnoprawnym rozdziałem, raczej jakimś przerywnikiem pomiędzy :-)
    Nie mam żadnego pomysłu, co mogło być na tajemniczej kartce. Pewnie na więcej szczegółów przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać. Jak na razie poruszyłaś bardzo wiele wątków, a bardzo niewiele zdradziłaś, tworząc taką aurę tajemniczości wokół tego wszystkiego :-)
    Tak na koniec jeszcze jeden szczególik. Nie jestem od poprawiania błędów, sama ciągle je robię, ale są rzeczy na które jestem wyczulona i to jedna z nich. Otóż: 7 lutego, a nie 7 luty.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od końca - wiem, że datę źle wpisałam, ale jakoś zapomniałam to poprawić. xD
      Jeśli chodzi o długość rozdziału - dla mnie rozdział nie ma mieć określonej liczby wrazów, żeby móc rozdziałem go nazwać. Wiem, że to blogosfera, ale cytałam masę książek, w których niektóre rozdziały miały też ledwo 1,5 strony. :P Więc, no... :D
      A wątki będą się stopniowo rozwiązywać, już nie długo. :D

      Usuń